poniedziałek, 28 października 2013

Eli, Eli - Wojciech Tochman



Zakochać się w reportażu nie jest łatwo. Literatura faktu nie daje wytchnienia abstrakcji po ciężkim dniu rzeczywistości, od której zwykliśmy uciekać w słowa. Nie pozwala zniknąć w wyimaginowanym świecie na te kilka upragnionych chwil względnej samotności. Uniemożliwia usprawiedliwienie występków bohaterów czy stwierdzenie niedorzeczności odczuwanego w thrillerze przerażenia fikcją. Nie pozwala odłożyć się na półkę i zapomnieć. Wgryza się, wwierca, wciska i dusi, lecz tego właśnie pragniemy skoro coraz częściej powieści klasyczne, kryminały i schematycznie powielane czytadełka ustępują miejsca spisanej prawdzie.


Pytanie, które zawsze stawiam sobie sięgając po tego typu publikację jest ulubionym ,,dlaczego?” filozofów. Zadawane cyklicznie, co rozdział lub akapit, najpierw atakuje reportażystę i brzmi: ,,Dlaczego wybrałeś ten, nie inny zawód, profesję dla odważnych, wybranych, szalonych?” Na co odpowiedzią są liczne powody i zbiegi okoliczności, lecz mam tę świadomość, że co reportażysta, to inne podejście do zadania i odmienne pobudki jego realizacji. Są tacy, którzy wpadają do Manili na dzień, dwa, wciskają tambylcom tysiąc pesos na ryż w zamian za real story i w kadrze smutek w oczach, po czym znikają do swoich pięknych domów ze szkła, z dramatyczną rewelacją do opisania myśląc: ,,To będzie hit!”. Bywają jednak i tacy, stojący na straży wiarygodności, którzy nie chcą być mianowani reporterami-odkupicielami ludzkich historii i własnego sumienia za cenę kilku dni przetrwania pojedynczej egzystencji. To oni, żyjąc przez kilka miesięcy z ludźmi ulicy i cmentarza, rezydując na niepewnym, morderczym gruncie, starają się zrozumieć dlaczego? Dlaczego tak wielu ludzi nie ma co jeść? Dlaczego nie pracują? Dlaczego porzucają kilkuletnie dzieci na pastwę śmierci? Dlaczego tak wiele cierpienia, a tak mało empatii? Dlaczego!?” Eli, Eli, lema sabachthani?, to znaczy Boże mój, Boże mój, czemuś Mnie opuścił?

I wtedy wszyscy, bez wyjątku koloru skóry, urodzenia czy wyznawanej hierarchii wartości odwołujemy się do religii, która wpłynęła na wody filipińskich wysp na statkach hiszpańskich kolonizatorów. Mimo krzyży i wizerunków Jana Pawła II pokrzepiających zbolałe manilskie serca, próżno szukać katolickich doktryn na tygodniowych biesiadach, tj. codziennych pogrzebach młodych chłopców. Członkowie gangów nie znają pojęcia litości czy wyrozumiałości, obce jest im również wybaczenie. Wiedzą za to jak przetrwać w blaszanej dżungli, gdzie wojna trwa do pierwszego trupa. Niemożliwe jest odnalezienie Boga na ulicach oblężonych przez śpiące rodziny czy na cmentarnych włościach osieroconych dzieci, które skacząc między kilkumetrowymi grobami bawią się w ganianego, by wieczorem wrócić do swej cmentarnej ,,posiadłości” i kropnąć na nagrobku nieznanej nikomu señory Silverii C. Puno.

Pięciolatkowie umorusani smarem, stukający, stuk-stuk w licznych junk shopach Manili nikogo nie dziwią. Trzynastolatki wysyłane do ulicznej pracy przez rodziców, których mają tu tylko nieliczni, to normalka, a niezliczone blizny oparzeniowe na ciałach mieszkańców są wynikiem częstych pożarów, bo instalacje marne, prąd jeśli jest, to kradziony, a świece lubią się przewracać... Hiv i Aids nie istnieją, tak jak kondomy, a raz do roku grupa chętnych daje się ukrzyżować ku odkupieniu grzechów swoich i całej rodziny. Tu, nawet w manilskiej telenoweli ujrzymy biedę, niepewność i ryzyko, że piękna bohaterka, która marzy o byciu stewardessą trafi do burdelu i tam dokona żywota.

Fotografie i historia Grzegorza Wełnickiego to powód powstania ,,Eli, Eli” - opowieści o ludziach stolicy Filipin – Manili, a konkretnie dzielnicy biedy – Onyksu. Prace tego młodego fotografa przyciągnęły Wojciecha Tochmana do upalnego piekła biedoty, gdzie brzdące nie wiedzą co to strach, bo zbyt dobrze znają głód. Historii, które poruszają i odstraszają, fotografii, na które zerka się ukradkiem, po czym czyta odniesiony do nich tekst, wraca na poprzednią stronę i zerka, oswaja, czyta, zapamiętuje detal uchwyconej chwili i czyta dalej lub od nowa, z obrazem tęsknoty w oczach, strachu dłoni czy pewności siebie ciała.

Nie zamierzam rozwodzić się nad przyzwoitością podejścia Tochmana do cierpienia, celowości wstrzelenia się niniejszym tekstem w aktualnie modne i mocne tematy, które karmią popkulturę czy domniemaniach co do dochodowej w zamierzeniu gry na emocjach czytelników. Ufam temu co czytam i szanuję nieodłączny tej formie przekazu subiektywizm. Doceniam zastosowany kontrast pokazujący bogatych ludzi cywilizacji, którzy przyjeżdżają oglądać i robić zdjęcia biedocie na wzór Europejczyków zachwycających się eksponatami-Afrykanami na przełomie XX wieku. Język autora-pisarza jest atrakcyjny, bo ten, znakomicie bawi się konwencją, a wplecione w tekst cytaty Susan Sontag, którą wielce szanuję, nie mogłyby być lepiej dobrane.

Uwielbiam reportaż za to, że nie boi się zajrzeć pod dywan pięknych metropolii i wdzięcznych krajobrazów. Za to, że usiłuje odpowiedzieć na wieczne ,,dlaczego?'' i choć często się nie udaje, pozostawia fundament do dalszego zgłębiania przyczyn i skutków ludzkiego losu. Cenię jego silne oddziaływanie na wszystkich zaangażowanych w jego powstanie i trwanie. Reportażystów kadrujących rzeczywistość słowami, jak Wojciech Tochman, Jacek Hugo-Bader, Małgorzata Szejnert czy Hanna Krall, fotografików przedstawiających świat wrażliwymi obrazami, jak Grzegorz Wełnicki czy Krzysztof Miller, bohaterów takich jak Josephine, Chrisitian, Michaił Kałasznikow czy Wissarion, bez których fakt nie miałby racji bytu. Gdyby jednak nie było nas, czytelników, którzy nie boją się prawdy koszmaru i uśmiechu wdzięczności, łez rozpaczy i wybuchów entuzjazmu, nie byłoby lustra, w którym oglądaliby się sprawcy całego zamieszania. Dobry reportaż inspirując, może odmienić życie albo tylko powiadomić o istnieniu. Zawsze jednak wnosi w nas coś cennego – emocję.


Fotografie: Genialny Grzegorz Wełnicki .

3 komentarze:

  1. Fotografie są zaiste wspaniałe. A co do prawdziwych emocji, w poszukiwaniu których różni ludzie wyjeżdżają w odległe zakątki Azji, czy Afryki, to niekiedy dochodzi do zabawnych sytuacji. Co rusz na jednym z licznych kolorowych portali można przeczytać ciekawą "relację" kogoś znanego i lubianego (w tym przypadku nie mam oczywiście na myśli profesjonalnych reportażystów), który jest zatrwożony ubóstwem, nędzą i zacofaniem, z jakimi spotkał się dla przykładu gdzieś w Ameryce Łacińskiej. Tymczasem okazuje się, że w niewiele lepszych warunkach egzystują Polacy - osobiście zdarzało mi się rozmawiać z ludźmi, którzy nie mogli uwierzyć, że płaca minimalna w naszym kraju to 1 600 zł brutto (na pewno chodzi o kwotę netto, ble, ble, ble). Zresztą co ja będę narzekać na zwykłych obywateli - wystarczy popatrzeć na polityków i od razu znać, że Ci ludzie nie mają zielonego pojęcia, w jakich warunkach wegetuje wiele polskich rodzin. Grono ludzi zarabia grosze, które wykluczają otrzymywanie zasiłków, a w praktyce ledwo pozwalają dożyć do kolejnej wypłaty. I tak miesiąc, w miesiąc, aż człowieka nie dopadnie jakaś poważniejsza choroba - wtedy gra się kończy i ląduje się na ulicy.

    Uf, zboczyło mi się z tematu. Ja generalnie nie przeczytałem zbyt wielu reportaży, ale jeśli już obcuję z tym gatunkiem prozy, to głównie za sprawą wydawnictwa W.A.B. Koniecznie muszę zaprzyjaźnić się z Czarnym wydawnictwem, pod egidą którego pisze wielu czołowych reportażystów :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Również spotkałam się z ogromnym zdziwieniem obcokrajowców, kiedy zeszło na tematy średniej polskiej krajowej. Niekompetencja polityków wynika z nepotyzmu obecnego w praktycznie każdej dziedzinie gospodarki naszego kraju. Jeśli nie nepotyzm to korupcja. Od dawien twierdzę, że jedynym wyjściem z tej absurdalnej rządowo i ogólnokrajowo sytuacji byłaby skrzyczana, szeptana, obywatelska rewolucja, lecz ludzie musieliby uwierzyć, że się uda, a z wiarą w siebie u nas od zawsze - słabiutko, nie wspominając o wiarę w drugiego człowieka, która praktycznie nie istnieje. Zostaje zatem sobie rzepkę skrobać i chować nerwowo oskrobaną przed wzrokiem i łapami zawistnych lub uciec stąd wystrzegając się w ,,nowym wspaniałym świecie" rodaków.

      Zabieg wspomniany w ostatniej części - konieszny!

      Pozdrawiam podmuchem ciepła.
      N

      Usuń
  2. to żydzi ludziom zgotowali ten los

    OdpowiedzUsuń