Biegnę miesiącami zagłuszając melodie pasji – ku niższym celom, doczesnemu złu. Melancholia pędzi szybciej i dopada sidłając w smutek. Osaczona apatią usiadłam pod wierzbą i obłokobujając ręcznie spisałam rozpływające wyobraźnię wspomnienia.
Czciłam łąkę o rozkołysanej trawie, a kiedy potrzebowałam samotności zapadałam się w nią i gapiłam na niebo. Coś mnie ciągnęło do tej ciszy natury, którą pragnęłam opanować. ,,Bo w niej było słychać jak kiełkuje ziarno albo jak dusza składa się w kostkę niczym chusteczka do nosa.”
Byli tam też ci sami ludzie, których widywałam nocą. Obłokobujacze-wełnozbieracze. To z nimi błąkałam się wśród ostów i cierni, pragnąc ocalić jakąś ulotną myśl niczym kłaczek wełny ze zgrzebła wiatru.
W zachwycie spijanych słów pragnęłam zapleść każde zdanie w wianek i nosić je nad głową choć przez chwilę. Opleciona prostotą i szczerością obrazów tańczyłam w zachwycie odnalezionego szczęścia.
Trzeszczała i dudniła płyta Ghosts Alberta Aylera, na podłodze leżały kadzidełka, gałgany i pergaminowa reprodukcja Deklaracji niepodległości. Zalałam wrzątkiem kilka liści mięty i usiadłam w zmiennym świetle, by przepisać Ojcze nasz po aramejsku mając nadzieję, że dzięki temu doznam jakiegoś objawienia. Opadła kolejna płyta, a ja usiadłam na schodach i przy dźwiękach All men are brothers obserwowałam, jak ludzie wchodzą w mrok.
W chaosie wspomnień i sennych marzeń dostrzegałam hierarchię wartości Patti, z którą spędzałam ostatnio więcej czasu. Wrażliwość i wrażenie to piedestał jej twórczości, swoboda zaś i impuls prowadzą jej instynkt ku duchowemu spełnieniu.
Po gorącej kąpieli z szarą solą morską postanowiłam uszyć bratu kołdrę – taki kowbojski patchwork. Każdy kolejny kawałek tkaniny, który zszywałam ręcznie, powoli i niezbyt wprawnie, był pamiątką z naszego dzieciństwa. Gruba wełniana tkanina z naszych koszul, muślin siostry, flanela z Nepalu, bawełna, aksamity…
Każde słowo sprawiało, że stawała mi się coraz bliższa. Mieszkałam kiedyś w wysoko położonym mieszkaniu z wielkimi oknami. Codziennie przed snem gapiłam się w księżyc, który łudził uchwytnością. Pewnego dnia, jak co dzień podziwiając jego blask zapragnęłam zachować jakąś ważną dla mnie myśl. Kiedy sięgnęłam po notes, księżyc oplotły chmury i pokój ogarnęła ciemność, więc postanowiłam cierpliwie czekać, aż odsłonią go na nowo. Kilka miesięcy później:
,,Księżyc przesłoniła chmura. Czarny blask. Półślepa jak noworodek odszukałam po omacku swój notes i położyłam się, trzymając go w ręku; czekałam, aż księżyc znów wyjdzie i rzuci trochę światła.”
Ubrana jak pijany poeta, nie miałam ochoty patrzeć jeszcze raz, jak obojętnie morduje się nowoczesną poezję.
Pewnego dnia wszyscy umrzemy
Ale ci, którzy są w ruchu
Zostawiają ślady i wracają po nich
Nigdy nie umrą
też bym tak pobujała SUPER!
OdpowiedzUsuńHa, już się bałem, że na dobre odleciałaś! Ale tekst jest naprawdę wyborny - warto było czekać na niego tak długo.
OdpowiedzUsuńP.S. Mnie też zdarza się czytać w ruchu - to b. inspirujące doświadczenie: spacerować po ulicy, w ulicznym tłumie, a równocześnie wędrować ścieżkami, którymi podążają bohaterowie utworu. Niezwykła dwoistość :)
Hej, dokąd to odfrunęłaś ?
OdpowiedzUsuń