czwartek, 18 kwietnia 2013

Sklepy cynamonowe - Bruno Schulz.


,,Gdyby sztuka miała tylko potwierdzać, co skądinąd zostało już ustalone – byłaby niepotrzebna. Jej rolą jest być sondą zapuszczoną w bezimienne. Artysta jest aparatem rejestrującym procesy w głębi, gdzie tworzy się wartość” – cytat ten pochodzi z listu Schulza do Stanisława Ignacego Witkiewicza. Jakże wierny był  w swej twórczości Schulz tym słowom. Jak wiele wartościowych procesów zarejestrował siedząc w swojej sondzie wyobraźni. Jak niewiele zdążył napisać...

Aliści te krzaki w wielu spódnicach, które opisał, te płynne wizje motylich lamp i pierzyn jako ugniatanych drożdżowych ciast muszą wystarczyć nienasyconym zachwytom wściekłych na jego śmierć entuzjastów.
Chłopiec unosi głowę w górę obserwując zachowanie swego ojca. Ten, rozmawia jedynie ze służącą Adelą, ptakami i samym sobą. Niechętnie zażywa kąpieli i podejrzewa śledztwo z nim i karakonami w roli głównej. Od czasu do czasu wykłada wśród szwaczek traktat o manekinach lub biega po domu w tę i z powrotem wyrażając dezaprobatę bezradności swojej żony. Nurza się w księgach i obliczeniach prowadząc niewielki sklep z płótnami. Wachlarz jego osobliwości obejmuje stopniową zmianę w karalucha, wiszczącą ucieczkę od łaskotliwych pogróżek i niepostrzeżone zniknięcie z rodzinnego życia, jakiekolwiek ono jest. Tam, gdzie wichura pochłania nawet ciemność i od czasu do czasu rodzi się wyrodny miesiąc, Schulz snuje alter-ego opowieści niezwykłe.
Nie mogę wyjść z podziwu dla jego imaginacji. Miejscami schulzowizna zalatuje narkotycznymi wizjami halucynacji... Te wszystkie rozkwity żyrandoli, zakamarki sztachet pełne misteriów omijanych na co dzień przez przechodniów czy nocne lekcje rysunku prowadzone przez profesora – dostojnika, tylko geniusz mógł wpaść na podobną lekkość opisania tego, co nie odkryte, dojrzenia tego co niedostrzegalne i wyobrażenia tego, co niemożliwe.
Drohobycki pierwowzór miasteczka opisanego przez mistrza kreacji jest oblegany przez jego fanów z całego świata podczas gdy sami mieszkańcy, przez wiele lat nie mieli pojęcia o figurze jaką wydała ich ziemia. Absurdalnie, ludziom wydaje się, że ulica krokodyli jak i sklepy cynamonowe mają swoje odzwierciedlenie w świecie rzeczywistym i będzie im dane zatopić się w ich przestrzeniach koloru brudnej pomarańczy. Owszem, inspiracja ukochanym miastem jest bezdyskusyjna, widoczna na pierwszy odczyt oka i potęgująca doznania, ale nie popadajmy w desperację ulubienia tylko tego, co faktyczne.
Słusznie dzieło to jest w kanonie lektur, wystarczy(łoby) tylko sięgnąć, otworzyć i wczytać się w zaczarowane uniwersum oszałamiających wizji utalentowanego dziwaka zastrzelonego zbyt wcześnie przez zawistnego gestapowca, by już na zawsze pokochać literaturę.
Podsumowując, jest to i będzie już zawsze książka mi towarzysząca. Podróżniczo, wakacyjnie, zimowo, sierpniowo, od święta i na co dzień. Straciłam z nią dziewictwo przekraczania granic możliwości imaginacji. Oprócz rozbudowanych opisów, które tak oddziałujące, że wprawiają w drżenie godne Stendhala przechadzającego się po florenckich świątyniach, znajduję tu krytykę moralną opatrzoną wkuwającym się w umysł obrazowym przekazem podprogowym.
Cnotliwie, miłuję. 

A na cymes:                                                                                                                                                

Pewnego dnia, w hacjendzie bohatera wykreowanego przez Brunona Schulza pojawia się malutki, trzęsący się, cieplutki piesek, który zdobył serce małego chłopca jak i opis jego - moje. Na imię mu Nemrod.              ,,Zwierzęta! cel nienasyconej ciekawości, egzemplifikacje zagadki życia, jakby stworzone po to, by człowiekowi pokazać człowieka, rozkładając jego bogactwo i komplikację na tysiąc kalejdoskopowych możliwości, każdą doprowadzoną do jakiegoś paradoksalnego krańca, do jakiejś wybujałości pełnej charakteru. Nieobciążone splotem egzotycznych interesów, mącących stosunki międzyludzkie, otwierało się serce pełne sympatii dla obcych emanacji wiecznego życia, pełne miłosnej współpracującej ciekawości, która była zamaskowanym głosem samopoznania.



Co prawda nie związany bezpośrednio ze Sklepami, ale coś mi kazało...
?
Jakób i Józef u Hetery. Jak tu go nie na zawsze?

2 komentarze:

  1. Czuje w Twoim opisie tej lektury większy entuzjazm niźli w innych. Zaatakuje latem, mimo że Jakub i Józef źle mi się kojarzą i mają brzydkie nosy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Magiczna książka. Posiadam, ''Sanatorium...'' również. Do obu będę wracał wielokrotnie.

    OdpowiedzUsuń