wtorek, 30 kwietnia 2013

Czarna Wołga - Kryminalna historia PRL.

Któż z nas nie był trwożony wizją Czarnej Wołgi, która porywała w swe czeluści nieposłusznych, by gdzieś tam, nauczyć pokory. Który z nas nie zna legend o waleczności Służb Bezpieczeństwa trzymających nieomylną pieczę nad spokojem koniecznie szczęśliwych mieszkańców komunistycznej Polski. Ci bowiem, w których świadomości jak dotąd kiełkowało tylko ziarnko prawdy, a chcieliby dać rozkwitnąć szczegółom kultowych historii, jako pierwsi powinni sięgnąć po Czarną Wołgę, kryminalną historię PRL.


Nazwisko sławnego aktora usłyszane tu i tam w kontekście zbrodni dokonanej na bogu ducha winnej(?) pielęgniarce, pobudza ciekawość tłumu. Tym bardziej, jeśli w sprawę wmieszają się przedrostek homo- oraz młody uczeń zawodówki, hydraulik wykorzystany przez mistrza do ,,celów wychowawczych” typu przestępczego. Dodajmy jeszcze zazdrosnego, byłego kochanka i intryga gotowa. Szczęśliwie spektakl trwał nie tylko w miejscach przestępstw ale również i tam, w kajdankach, za pancerną szybą, w towarzystwie głodnego wrażeń tłumu zgromadzonego na sali sądowej.

Szara rzeczywistość Polskiej Republiki Ludowej popychała bezbarwne postaci do popełniania kolorowych czynów. Stąd masa anonimów wysyłanych na komisariaty czy do redakcji dzienników, z których ten jeden zwrócił szczególną uwagę władz. Dwa kilogramy trucizny, słabo zabezpieczone ujęcia wody i psychopata ciemności postawiły na nogi całe zastępy służby, które odtąd przez kilka miesięcy miały szukać autora niepokojącego listu wykonując równocześnie wyczerpującą pracę nieustającej kontroli czystości wody – jednego z narzędzi zbrodni.

Największej traumy doznają jednak osoby bezpośrednio związane z okrucieństwem szaleńców, którzy czy to dla pieniędzy, czy dla seksualnego zaspokojenia dopuszczają się nieodwracalnych w skutkach nikczemności. Bo cóż czuje matka porwanego dziecka, jeśli nie niepojętą rozpacz rozedrganych nerwów, które uspokoją się jedynie po ujrzeniu potomków żywych, zdrowych i całych. Jak do zbrodni odnieść się ma mąż zamordowanej, a następnie obnażonej kobiety, która nie wróciła z pracy do domu? Jak wielki musi być żal córki po stracie ukochanego ojca...

Antologia zbrodni PRL-u wydana przez wydawnictwo Znak mimo, że napisana na wzór policyjnych akt, bezosobowo, nie pozbawiona jest emocji. Wgłębiając się w szczegóły zbrodni dokonanych przez mniej lub bardziej roztropnych przestępców czytelnik z zapartym tchem pędzi ku rozwiązaniom zagadek przyprawiających milicję o mdłości. Jak się okazuje, bohaterowie ZOMO i innych oddziałów rozprawiających się ze zjawiskiem przestępczości nie mogli pochwalić się rekordową wykrywalnością i skutecznością. Oczywiście powierzchowność uśmiechów dumy z oficjalnie zakończonych procesów nie mogła ujść uwadze ludu. I choć prawda była inna, milicja szła w zaparte, by nie stracić szacunku obywateli. Na ich usprawiedliwienie należy przytoczyć argument o słabym zaopatrzeniu (jeden łazik i 20 rowerów do dyspozycji miasteczka) i kwalifikacjach nierównych specjalistom zza oceanu, o których ekspertyzy proszono tylko w wyjątkowych sytuacjach.

Ja, mimo że pozbawiona instynktu wywęszania sprawców draństw, zbyt wrażliwa na opisy zmasakrowanych ciał i bez entuzjazmu podchodząca do tematów kryminalnych, przebrnęłam przez całość z nieskrywaną przyjemnością i dziecięcym wyczekiwaniem rezultatów śledztw. Dlatego też polecam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz