Któż z nas nie był trwożony wizją Czarnej Wołgi, która porywała w swe czeluści nieposłusznych, by gdzieś tam, nauczyć pokory. Który z nas nie zna legend o waleczności Służb Bezpieczeństwa trzymających nieomylną pieczę nad spokojem koniecznie szczęśliwych mieszkańców komunistycznej Polski. Ci bowiem, w których świadomości jak dotąd kiełkowało tylko ziarnko prawdy, a chcieliby dać rozkwitnąć szczegółom kultowych historii, jako pierwsi powinni sięgnąć po Czarną Wołgę, kryminalną historię PRL.
Szara rzeczywistość Polskiej Republiki Ludowej popychała bezbarwne postaci do popełniania kolorowych czynów. Stąd masa anonimów wysyłanych na komisariaty czy do redakcji dzienników, z których ten jeden zwrócił szczególną uwagę władz. Dwa kilogramy trucizny, słabo zabezpieczone ujęcia wody i psychopata ciemności postawiły na nogi całe zastępy służby, które odtąd przez kilka miesięcy miały szukać autora niepokojącego listu wykonując równocześnie wyczerpującą pracę nieustającej kontroli czystości wody – jednego z narzędzi zbrodni.
Największej traumy doznają jednak osoby bezpośrednio związane z okrucieństwem szaleńców, którzy czy to dla pieniędzy, czy dla seksualnego zaspokojenia dopuszczają się nieodwracalnych w skutkach nikczemności. Bo cóż czuje matka porwanego dziecka, jeśli nie niepojętą rozpacz rozedrganych nerwów, które uspokoją się jedynie po ujrzeniu potomków żywych, zdrowych i całych. Jak do zbrodni odnieść się ma mąż zamordowanej, a następnie obnażonej kobiety, która nie wróciła z pracy do domu? Jak wielki musi być żal córki po stracie ukochanego ojca...
Antologia zbrodni PRL-u wydana przez wydawnictwo Znak mimo, że napisana na wzór policyjnych akt, bezosobowo, nie pozbawiona jest emocji. Wgłębiając się w szczegóły zbrodni dokonanych przez mniej lub bardziej roztropnych przestępców czytelnik z zapartym tchem pędzi ku rozwiązaniom zagadek przyprawiających milicję o mdłości. Jak się okazuje, bohaterowie ZOMO i innych oddziałów rozprawiających się ze zjawiskiem przestępczości nie mogli pochwalić się rekordową wykrywalnością i skutecznością. Oczywiście powierzchowność uśmiechów dumy z oficjalnie zakończonych procesów nie mogła ujść uwadze ludu. I choć prawda była inna, milicja szła w zaparte, by nie stracić szacunku obywateli. Na ich usprawiedliwienie należy przytoczyć argument o słabym zaopatrzeniu (jeden łazik i 20 rowerów do dyspozycji miasteczka) i kwalifikacjach nierównych specjalistom zza oceanu, o których ekspertyzy proszono tylko w wyjątkowych sytuacjach.
Ja, mimo że pozbawiona instynktu wywęszania sprawców draństw, zbyt wrażliwa na opisy zmasakrowanych ciał i bez entuzjazmu podchodząca do tematów kryminalnych, przebrnęłam przez całość z nieskrywaną przyjemnością i dziecięcym wyczekiwaniem rezultatów śledztw. Dlatego też polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz