niedziela, 17 listopada 2013

Na południe od Lampedusy. Podróże rozpaczy - Stefano Liberti.

Zjawisko emigracji nie jest obce przeciętnemu Europejczykowi. Każdy z nas zna kogoś, kto spakował co najważniejsze i wyjechał szukać szczęścia w lepiej rozwiniętym gospodarczo kraju. Najczęściej migrujemy w obrębie Europy Zachodniej, do Wielkiej Brytanii lub Skandynawii. Wszystkie te rejony są nam mniej lub bardziej znane, przychylne i oswajają odmienne narodowości bez większego marudzenia. Dostać się tam jest stosunkowo łatwo. Wystarczy kupić bilet na samolot lub autokar, spakować walizkę i ruszyć w drogę po więcej i lepiej niż mamy u siebie.


Nigerczyk lub Nigeryjczyk, Algierczyk, Malijczyk, Czadyjczyk, czy Mauretańczyk na poziomie egzystencjalnych oczekiwań niczym nie różni się od niezadowolonego swoim statusem społecznym Europejczyka. On także widzi w emigracji szansę na rozpoczęcie nowego rozdziału i lepszą niż dotąd narrację przyszłości. Stary kontynent to dla niego synonim Raju możliwości, których brak na Czarnym Lądzie. Jak Afryka długa i szeroka, piękna i paskudna, wszędzie znajdziemy tubylców mających jedno tylko marzenie: przedostać się do Europy.

Książka Stefano Libertiego ,,Na południe od Lampedusy” jest, jak sam autor mówi we wstępie, ,,owocem obsesji”. Ten włoski dziennikarz prasowy zdecydował się śledzić losy afrykańskich emigrantów po tym, jak pięć lat wcześniej spotkał się ,,nielegalnymi”. Wstrząśnięty relacjami z podróży, które przebiegają w nieludzkich warunkach, za cel ustanowił sobie odnalezienie odpowiedzi na pytania o przyczyny skłaniające tysiące kobiet i mężczyzn do opuszczenia rodzimych krajów. I tak oto, po wielu miesiącach wytrwałej wędrówki, mamy okazję wsiąść z nim do zbiorowej taksówki i objechać całą północną Afrykę szlakiem emigrantów.

Podróż rozpoczyna się w jednej z wiosek lub miast gdzieś w środkowej Afryce. Zmęczony biedą i bezsilnością młodzieniec postanawia szukać szczęścia, a przede wszystkim pieniędzy po drugiej stronie Morza Śródziemnego. Jako, że jest bardziej lub mniej świadomy wysokości kwot, które będzie musiał wręczyć kolejnym pionkom na planszy mapy, zaczyna się grupowa zbiórka. Często cała wioska składa się na wyjazd jednego chłopaka z nadzieją, że ten, kiedy już dotrze do ziemi obiecanej, zrekompensuje datki po wielokroć. Oprócz wydatków typowo pośredniczych, duża część puli wybrańca trafi do szkutnika i dzięki niemu wraz z innymi, nasz bohater popłynie w nieznane.

Zanim jednak dojdzie do dryfowania na pełnym morzu w towarzystwie kilkudziesięciu marzycieli, czarnoskórego emigranta czeka wiele przystanków. W wyniku łapanek i międzynarodowej gry w ping-ponga, w której piłeczką są niechciani ani w Europie, ani w północnych krajach afrykańskich obywatele, uchodźcy trafiają do obozów. Skupiska ludzi przestrzegających ustanowione wspólnie prawo, skutecznie blokują postęp wędrówki. Kilka miesięcy stagnacji nie odbiera zapału podróżnikom, lecz jest pewien organ, który zabiera im możliwości.

Kiedy Unia Europejska zorientowała się jak wielkie zagrożenie dla gospodarki niosą za sobą imigranci z Czarnego Lądu, zleciła wzmocnienie przybrzeżnych granic Maroka i sukcesywnie rozszerza działanie podobnej polityki po tamtej stronie morza wydając miliardy Euro na niezbędny sprzęt. Afrykańczycy irytują się takim obrotem spraw argumentując, że z jednej strony Europa potrzebuje taniej siły roboczej, a z drugiej strony tych, chcących wyemigrować pozostawia samym sobie lub co gorsza na pastwę wrogich uchodźcom państw północnoafrykańskich. Zamknięte koło polityki więzi migrantów bez dokumentów, za to z tożsamością człowieka honoru, który nie wróci do domu z pustymi rękoma.

Autor, który poprowadził narrację tak, że czytelnik zdaje się słyszeć zgiełk dusznych miast i spać z dociekliwym Włochem w obskurnych ośrodkach, pozwala nam zgłębiać opowieści nieszczęśników będących w stanie umrzeć za pragnienie Europy, ale też działaczy politycznych, w których naciągane argumenty trudno jest nam uwierzyć. Razem z nim podejrzliwie wątpimy w intencje wylewnych podróżników i wahamy się, czy po kolejnym nocnym telefonie, pomóc finansowo jednemu z nich.

Czynnik ludzkich tragedii, który powinien być dominantem historii emigrantów, wielokrotnie ustępował miejsca rozgrywkom polityków na dyplomatycznych zjazdach abstrakcji. Przyznam, że czasem grzęzłam w rozporządzeniach i zgodach jakie zapadały w gronie bogatych guru ludzkich losów, ale wiem, że bez nich nie dałoby się zrozumieć przeciwności jakie spotykają afrykańskich migrantów. Niewątpliwie jest to publikacja, która rozjaśnia wiele aspektów podróży do Lampedusy, Grecji, Włoch i Hiszpanii przez Mbour, Agadez, Tanarę, Dirkou, Niamey, Az-Zuwajrat, Maghnijję, Wadżdę, Rabat, Tanger i Stambuł. Sami widzicie, że ich podróż, tak jak i wyliczanka egzotycznych nazw, zdaje się nie mieć końca, zupełnie jak nadzieja zdesperowanych podróżników, na lepsze, europejskie jutro.


5 komentarzy:

  1. Przebywając na samym południu Francji, w Montpellier przez bite 3 miesiące poznałem kilku ob. Afryki, którzy przybyli do Europy w poszukiwaniu lepszych perspektyw, możliwości poszerzania swojej wiedzy, rozwoju na gruncie naukowym - wszystko to mogły im zapewnić francuskie uczelnie. Dodatkowo dla wielu z tych osób, Francja jako były kolonizator stanowiła wręcz drugą ojczyznę - brak barier językowych, znajomość kultury znacznie ułatwiało aklimatyzację. O tym może się rzadko wspomina, ale przecież imigranci to potomkowie ludzi, których ziemię bezlitośnie rabowano, eksploatowano. Współczesna zamożna Francja, Holandia, Belgia, Niemcy, Anglia czy Włochy to również zasługa byłych kolonii, więc ich obywatele mają chyba prawo poszukiwać tam swojego szczęścia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Owszem, w książce, którą wyżej opisałam jest kilka wzmianek na temat rozgoryczenia, jakie panuje wśród ciemiężonej przez lata kolonizacji, afrykańskiej ludności . Europejczycy wycofując się z terytoriów egzotycznych obiecali wielkie sumy i pomoc w rozwoju krajów w ramach rekompensaty, która nigdy nie nadeszła. Tym bardziej uważam, że Afrykańczykom należy się prawo do kształcenia i spełniania zawodowego, choć nie ukrywajmy jest też duży odsetek ludzi, którzy chcą przedostać się do Europy celem socjalnych świadczeń i łatwych pieniędzy. Niemniej to bardzo złożony problem, o którym można by długo dyskutować.

      Na marginesie dodam, że będąc z Belgii przez czas jakiś poznałam czarnoskórego chłopaka, który uciekał z Rwandy kiedy trwało tam słynne, zignorowane ludobójstwo. Jego opowieści były wstrząsające, a droga jaką musiał przebyć, by przedostać się do Europy to morderczy bieg z przeszkodami i duszą na ramieniu. Miał wtedy około 10 lat...

      Usuń
    2. Fakt, świadczenia socjalne to bardzo trudny orzech do zgryzienia dla zachodnich gospodarek. Rzeczywiście wielu imigrantów przybywa głównie w tym celu - wizja nic nie robienia i otrzymywania za to gotówki jest ogromnie kusząca. Ale z drugiej strony mamy do czynienia z ludźmi, jak Twój kolega z Rwandy. Najtragiczniejsze jest to, że o tego typu dramatach, a więc ogromnego kalibru, często się milczy, albo jedynie wspomina. Jako czytelnicy różnych portali informacyjnych dostajemy tylko skrótowe, na wpół przemielone napomknięcia, które muszą szybko ustąpić miejsca newsom na temat nowych piersi, czy ust jakieś pseudogwiazdki.

      Usuń
  2. Bardzo "moja" tematyka - migracje, postkolonializm w różnych ujęciach, nie zawsze oczywistych. Muszę przeczytać.

    OdpowiedzUsuń
  3. Joanno,
    Jeśli nie masz dostępu do książki, a interesuje Cię szczególnie, chętnie użyczę! Tak samo z innymi tytułami.
    Pozdrawiam !

    OdpowiedzUsuń