Pielęgnowana od lat słabość do książek Erica-Emmanuela Schmitta, powoli ewoluuje w rozdrażnienie. Wyrasta się z tych słodko-gorzkich opowiastek, czy są po prostu coraz gorsze?
Co się więc stało, że Małżeństwo we troje pozostawia taki niesmak? Bo przecież problem nie tkwi w pomysłach, które niewyczerpane jawią się w wątkach siostrzanej miłości napiętnowanej śmiercią. Trzymają w napięciu, kiedy Schmitt przedstawia wstrząsającą historię mężczyzny, opowiedzianą dopiero w testamencie. Dotykają kwestii aborcji i tęsknoty homoseksualistów za posiadaniem dzieci. Rzecz nie leży również w jasnym, bo cierpliwie wytłumaczony przez samego autora przekazie, więc gdzieś ukrył swój warsztat Emmanuelu?
Schmitt pogrzebał psa nie tylko w fabule jednego z pięciu opowiadań. Rozkopał ziemię filozofii pod uchwycenie współczesnych prawd. Włożył tam bezwarunkową miłość, walkę z demonami przeszłości i niezgodę na zastaną rzeczywistość, po czym zasypał to wszystko kiepskim stylem. Sięgnął po zasłyszaną gdzieś historię i ubrał ją w infantylne, krótkie i nazbyt proste zdania, które nasuwały pytanie: czy Schmitt ma nas za głupców?
Bez wątpienia, to w prostocie tkwi środek do jak największej rzeszy fanów. Erica-Emmanuela Schmitta namiętnie czytają ludzie na całym świecie, bo znalazł klucz do zgrabnego przemycenia filozofii i mądrości. Konsekwentnie otwiera drzwi rozumu i refleksji kolejnymi, lekkimi opowiadaniami. Niestety, jakość tej literatury pozostawia wiele do życzenia. Nie zadowala mnie jej nachalna życzliwość i przesadne dobro walczące z demonicznym złem. Literackie archetypy ocierają się o banał, a przewidywalność boleśnie uderza.
Ryzyko przesady w uprawianiu prozy dla mas jest ogromne, o czym najlepiej przekonał się Paolo Coelho balansując na granicy mądrości i śmieszności. Autor Małżeństwa we troje niebezpiecznie przechylił się na drugą stronę przepaści, lecz mam nadzieję, że ten kiks jest jedynie chwilowym spadkiem formy.
Wymagania względem literatury szybują coraz wyżej - stąd sceptycyzm względem tej pozycji, lecz jestem przekonana, że wielu z Was zachwyci ten zbiór opowiadań, bo Schmitt czarowanie mas, opanował do perfekcji.
A ja już myślałam, że coś ze mną nie tak. Bo takie piękne opowiadania, takie cudowne historie, a jednak czegoś im brak.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, dla mnie było lekko, ale czasami zbyt infantylnie.
OdpowiedzUsuńChociaż caly zbiór wywarł na mnie raczej pozytywne wrażenie. Ot, taka lektura do poczytania w autobusie.