środa, 27 lutego 2013

Krok do szczęścia.

Finalnie uporałam się z przesłodką, bo słodzoną miodem, sokiem z malin i wszechogarniającymi uczuciami, odczuciami i pustymi słowami lekturą dwulogii (będzie try! O zgrozo!) autorstwa Anny Ficner-Ogonowskiej. Krok do szczęścia – czterystu stronicowy, dłużący się, przegadany tryptyk, którego trzecią, oby ostatnią już część ujrzymy w księgarniach w wakacje, traktuje o dalszych rozterkach Hani co do jej zdolności do miłości, ciągłym strachu, osłabieniach i innych perturbacjach cielesnych, pogodowych i wspomnieniowych. Jej zmarły mąż daje o sobie znać co kilka rozdziałów głosem kursywy sugerującej klimat tamtych dni, poranków i nocy, które już nie powrócą. Hania powoli wpuszcza do swojego życia drugiego Mikołaja, żywego, o lazurowych oczach i hiper męskim usposobieniu, i choć los nie sprzyja ich uczuciu wszystko brnie ku szczęśliwemu, ślubnemu zakończeniu. 

Hola, hola, ale to jeszcze nie koniec literackich niespodzianek. W każdej szanującej się lekturze jest przecież intryga, coś, co nie pozwala czytelnikowi oderwać się od pasjonującej lektury. Mnie co prawda ciężko było się do niej przykleić, ale nie żebym przeszła obojętnie obok niewinnego romansu, a raczej dawnej i jednorazowej chwili słabości zmarłego ojca z ciotką siostry Hanki, Dominiki, z którego narodził się Tomaszek, mały, niewinny chłopiec o oczach nieskazitelnej jak dotąd postaci ojca Hanny Lerskiej. Czytelnicy domagają się więcej sensacyjnych zdarzeń rodem z telewizyjnych telenowel? Ależ proszę! Dominika, której przez wiele stron rośnie ciążowy brzuszek, rodzi przez wiele godzin, w bólach ale za to w PIĘKNEJ sali, otoczona wspaniałym personelem, przy śpiewie swojej siostry Hani, która nuci jej do ucha Laleczkę z saskiej porcelany Majki Jeżowskiej. Osobliwych postaci znajdziemy wiele w tej pomarańczowo-złoto-zielono-różowo-kobieco ubarwionej historii. Za bezustannie rymującą Aldonką, czai się jej były kochanek, dyrektor liceum, jest tu też PRZEsympatyczny Pan Rysio, ot kolega z cmentarza i niezastąpiona, legendarna już Irenka pełna życiowych mądrości i talentu do kiszenia ogórków. Czarne charaktery przyniosą nam zimne, przerażające eteryczną Hankę spojrzenia, a jej psychozy wiele powodów do zmartwienia i złości. Tylko ja wiem, jaką ulgę sprawiło mi przeczytanie ostatnich zdań, słów, spojrzenie na ostateczną kropkę. Więcej bym nie zniosła, dłużej nie wytrzymała. Finito! Nareszcie.
PS: 
Nie cierpię ludzi, którzy wysławiają się jakby ktoś już w kołysce pieprznął ich w potylicę zaszczepiając wrażliwość rzygającej tęczą krainy szczęśliwości. Jak spojrzę na zdjęcie autorki, wszystko składa się do kupy. Widzicie przecież to zamyślone, pełne marzeń spojrzenie. Co z tego, skoro mój świat legł w gruzach, a mózg leży gdzieś tam obok, w kawałkach… Hugo-Baderze ! Ulecz mą zbłąkaną duszę!

2 komentarze:

  1. Aż chce się, żebyś czytała więcej takich książek, bo później powstają bardzo ciekawe recenzje. ;D
    Jeszcze zdjęcie autorki na koniec wstawić i pojechać po 'pisarce'. Mistrzostwo!

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie. Nie mistrzostwo. Nadużycie, choć z resztą recenzji się zgadzam.
    Przypadkowa czytelniczka Marta.

    OdpowiedzUsuń