Jeden z najbardziej niedocenionych i nieznanych pisarzy polskich, godnych naszej dumy i zadumy, Hubert Klimko-Dobrzaniecki to autor, któremu nie w smak nasza ignorancja, dlatego wydaje głównie za granicą. Na szczęście dobrze czuje i smakuje pisanie, nie zniechęca się indyferencją rodaków i dzięki temu, mamy możliwość zgłębiania jego opowieści różnej treści.
Tym razem jest o Grekach, Polakach pochodzenia greckiego czy też o Polakos – Grekach, którzy przez wiele lat mieszkali w Polsce i dlatego dla tamtejszych są Polakami. Kwestie świadomości są niezmienne, na zawsze pozostaną Grekami, których szałas wbity w ziemię nie pójdzie w zapomnienie mimo, że w końcu dorobią się własnego mieszkania.
Charyzma postaci, to pierwszy atut, który bezwiednie wpisuję w klawiaturę. Ojciec, Posejdon snujący morskie historie, jest dla syna Sakisa niczym mityczny Zeus nadziei. Jego grappa to ciasteczko z puszkowaną brzoskwinią jedzone uroczyście co niedziela. Długa, ruda broda, hodowana latami to oznaka pysznej męskości, bez której nie byłoby greckiego przywódcy taksówkarzy. Prostota formy i fantazja pryncypiów warunkujących godne życie, miłość do rodziny i cykad oraz nutka hardego, racjonalnego ateizmu to część Arisa, stęsknionego za ojczyzną. Druga jego połowa, to tajemnica.
Perspektywa dorosłego syna przebiega w spokojnym ośrodku dla pisarzy, poetów, dziennikarzy i tłumaczy. Miejscu, gdzie nie dosięgają ateńskie zamieszki, a ludzie przyjeżdżają co roku, na dwa tygodnie lub dłużej, by zaczerpnąć świeżego powietrza i względnego spokoju. Przekrój wczasowiczów przez loverboya, po Włoskiego outsidera kończy się na roześmianej i rewelacyjnie gotującej Eris, która może chce więcej niż tylko spędzić miło czas? To tu Sakis po wielu latach literackiego milczenia pisze książkę o aspekcie szalenie ważnym tak dla niego jak i dla każdego z nas, miłości do ojca.
Szalenie żałowałam, że byłam zmuszona czytać tę powieść na raty. Chciałoby się od niej nie odrywać. Przyklejonym chodzić z nosem w polsko-greckich realiach wśród uniwersalnych stwierdzeń. Wątek poezji, której bohater zarzeka się nie uprawiać ujawnia się w rymowanych zdaniach, co do których mam mieszane uczucia. Pochwalić należy konstrukcję i nieprzesadny naturalizm, które są ogromnym atutem Dobrzanieckiego. Naprawdę warto poznać Huberta i jego pomysł na literaturę.
udało mi się kupić za złotówkę w Znaku i stoi w kolejce, dlatego też przeleciałam wzrokiem recenzję Twą i wrócę po przeczytaniu :)
OdpowiedzUsuń