W krainie topionych kotów i makatek ze szmat, rytuałów, bożych obietnic i dziecięcych wybryków chowa się Wiolka. Przyszła na świat w lutym, by już podczas pierwszego snu dokonać wyboru, że zostaje na ziemi.
Pomiędzy linijkami tekstu wychodzącego z ust małej dziewczynki znajduję własne wspomnienia z dzieciństwa na wsi.
W toku pór roku, towarzystwie szronu, kani wyrośniętych na gnojówce i niespodziewanego deszczu, Wiolka opowiada codzienność Hektarów. Ta, przepełniona jest spacerami na nabożeństwa, zabobonnymi rytuałami i oparami zaciągniętej śmietaną zalewajki. Wiolka poluje na chrabąszcze, podwędza dorosłym zapałki, a w drodze do szkoły, na pole i do stodoły, depcze skorupki winniczków i zapiętki kolegów.
Pamiętam jak wujek wiózł mnie wozem zaprzężonym w polską klacz. Trzymałam wodze i wstrzymałam oddech, kiedy Karej wymsknęło się z zadu.
Pieczę nad wyobraźnią Wiolki sprawuje tajemniczy Don Pedro, miłośnik zwierząt i ich wyprawiania – ojciec. O Wiolki pełny brzuch i czystą duszę dba babcia. Matka jest tłem bezpieczeństwa, Dziadek wielozadaniowym nonkonformistą, a Wujek jak coś powie, to już powie.
Dziadek często opowiadał, że jak wojna się skończyła to wysłali go, jako najmłodszego, na wioskę w poszukiwaniu jedzenia. Znalazł kromkę zapleśniałego chleba i szybko pobiegł podzielić się nim z rodziną.
Najbardziej cenieni w domu goście to obraz Przenajświętszej Panienki i Ojciec Święty. Na takie okazje matka razem z babką polerują denaturatem i gazetami wszystkie szyby. Któregoś razu w oczekiwaniu na wizytę papieża, kobiety z wioski spotkały się, by wyszywać proporczyki. W końcu odłożyły naparstki, nici, szmatki i wypiły po jednym, za zdrowie Ojca Świętego! Opowiadały sobie później, czego już nie robią odkąd stary umarł… Komuż bowiem pięty szorować popiołem, śnić o spadaniu z drabiny, meszek spod nosa topionym karmelem usuwać?
Przynajmniej dwa razy dziennie przychodziła w odwiedki Mańkowa. To czereśni słodziutkich naniosła, to marchewki, bo za dużo ma. Trawy żubrówkowej narwała, zbieranymi od świtu grzybami chwaliła. Dziadek jej nie lubił. Jak tylko wychodziła mówił: ,,a poszła mnie stąd wścibska blać”.
Wiolka niczemu się nie dziwi. Żeby uniknąć kolejnej sytuacji, w której doktor Kwiecień pozwoliłby sobie wcisnąć do jej rąk penisa, pije sok z marchwi o posmaku rdzy i szarego mydła. Uratowała Gienka co usnął w śniegu, a Pan Kierownik z powiatu uratował ją, kiedy zsunęła się w zaspę i straciła przytomność. Nigdy nie dowiedziała się, kto przyniósł ją pod drzwi po tym, jak przygniotło ją drewniane rusztowanie i widziała całą wioskę z lotu ptaka.
To tam, przy studni widziałam kolano i łokieć całe na wierzchu. Biel szkieletu i karmin krwi. Nikt w wiosce nie miał wody utlenionej, więc ranę bratu przemywaliśmy bimbrem.
Z wysokości widać kolory ziemi, błękit bajora i żółć łanów pól. Z bliska zaś kury drepczące po gumnie, ślimaki na płotach i beztroską twarz Wiolki. Dziewczynka akceptuje wszystkie zdarzenia i ludzi, którzy je generują. W pełni oswojona z naturą i codziennością przypomina dzieciństwo czystej postaci, którą był niegdyś każdy z nas.
Ogród z huśtawką i drzewa owocowe. Chaszcze i pokrzywy raniące gołe, pełne słońca nogi. Zapach gotowanego mleka i kiepów ze stołu. Pieczone w ognisku ziemniaki parzące podniebienie. Oblewanie wodą, pierwszy podwędzony dziadkowi Albatros wypalony w krzakach. Okruszki bułki na wąsach, siano, niestabilna drabina prowadząca na strych. Uśmiech.
Pomiędzy linijkami tekstu wychodzącego z ust małej dziewczynki znajduję własne wspomnienia z dzieciństwa na wsi.
W toku pór roku, towarzystwie szronu, kani wyrośniętych na gnojówce i niespodziewanego deszczu, Wiolka opowiada codzienność Hektarów. Ta, przepełniona jest spacerami na nabożeństwa, zabobonnymi rytuałami i oparami zaciągniętej śmietaną zalewajki. Wiolka poluje na chrabąszcze, podwędza dorosłym zapałki, a w drodze do szkoły, na pole i do stodoły, depcze skorupki winniczków i zapiętki kolegów.
Pamiętam jak wujek wiózł mnie wozem zaprzężonym w polską klacz. Trzymałam wodze i wstrzymałam oddech, kiedy Karej wymsknęło się z zadu.
Pieczę nad wyobraźnią Wiolki sprawuje tajemniczy Don Pedro, miłośnik zwierząt i ich wyprawiania – ojciec. O Wiolki pełny brzuch i czystą duszę dba babcia. Matka jest tłem bezpieczeństwa, Dziadek wielozadaniowym nonkonformistą, a Wujek jak coś powie, to już powie.
Dziadek często opowiadał, że jak wojna się skończyła to wysłali go, jako najmłodszego, na wioskę w poszukiwaniu jedzenia. Znalazł kromkę zapleśniałego chleba i szybko pobiegł podzielić się nim z rodziną.
Najbardziej cenieni w domu goście to obraz Przenajświętszej Panienki i Ojciec Święty. Na takie okazje matka razem z babką polerują denaturatem i gazetami wszystkie szyby. Któregoś razu w oczekiwaniu na wizytę papieża, kobiety z wioski spotkały się, by wyszywać proporczyki. W końcu odłożyły naparstki, nici, szmatki i wypiły po jednym, za zdrowie Ojca Świętego! Opowiadały sobie później, czego już nie robią odkąd stary umarł… Komuż bowiem pięty szorować popiołem, śnić o spadaniu z drabiny, meszek spod nosa topionym karmelem usuwać?
Przynajmniej dwa razy dziennie przychodziła w odwiedki Mańkowa. To czereśni słodziutkich naniosła, to marchewki, bo za dużo ma. Trawy żubrówkowej narwała, zbieranymi od świtu grzybami chwaliła. Dziadek jej nie lubił. Jak tylko wychodziła mówił: ,,a poszła mnie stąd wścibska blać”.
Wiolka niczemu się nie dziwi. Żeby uniknąć kolejnej sytuacji, w której doktor Kwiecień pozwoliłby sobie wcisnąć do jej rąk penisa, pije sok z marchwi o posmaku rdzy i szarego mydła. Uratowała Gienka co usnął w śniegu, a Pan Kierownik z powiatu uratował ją, kiedy zsunęła się w zaspę i straciła przytomność. Nigdy nie dowiedziała się, kto przyniósł ją pod drzwi po tym, jak przygniotło ją drewniane rusztowanie i widziała całą wioskę z lotu ptaka.
To tam, przy studni widziałam kolano i łokieć całe na wierzchu. Biel szkieletu i karmin krwi. Nikt w wiosce nie miał wody utlenionej, więc ranę bratu przemywaliśmy bimbrem.
Z wysokości widać kolory ziemi, błękit bajora i żółć łanów pól. Z bliska zaś kury drepczące po gumnie, ślimaki na płotach i beztroską twarz Wiolki. Dziewczynka akceptuje wszystkie zdarzenia i ludzi, którzy je generują. W pełni oswojona z naturą i codziennością przypomina dzieciństwo czystej postaci, którą był niegdyś każdy z nas.
Ogród z huśtawką i drzewa owocowe. Chaszcze i pokrzywy raniące gołe, pełne słońca nogi. Zapach gotowanego mleka i kiepów ze stołu. Pieczone w ognisku ziemniaki parzące podniebienie. Oblewanie wodą, pierwszy podwędzony dziadkowi Albatros wypalony w krzakach. Okruszki bułki na wąsach, siano, niestabilna drabina prowadząca na strych. Uśmiech.