czwartek, 6 listopada 2014

Wioletta Grzegorzewska - Guguły.

W krainie topionych kotów i makatek ze szmat, rytuałów, bożych obietnic i dziecięcych wybryków chowa się Wiolka. Przyszła na świat w lutym, by już podczas pierwszego snu dokonać wyboru, że zostaje na ziemi.

Pomiędzy linijkami tekstu wychodzącego z ust małej dziewczynki znajduję własne wspomnienia z dzieciństwa na wsi.

W toku pór roku, towarzystwie szronu, kani wyrośniętych na gnojówce i niespodziewanego deszczu, Wiolka opowiada codzienność Hektarów. Ta, przepełniona jest spacerami na nabożeństwa, zabobonnymi rytuałami i oparami zaciągniętej śmietaną zalewajki. Wiolka poluje na chrabąszcze, podwędza dorosłym zapałki, a w drodze do szkoły, na pole i do stodoły, depcze skorupki winniczków i zapiętki kolegów.

Pamiętam jak wujek wiózł mnie wozem zaprzężonym w polską klacz. Trzymałam wodze i wstrzymałam oddech, kiedy Karej wymsknęło się z zadu.

Pieczę nad wyobraźnią Wiolki sprawuje tajemniczy Don Pedro, miłośnik zwierząt i ich wyprawiania – ojciec. O Wiolki pełny brzuch i czystą duszę dba babcia. Matka jest tłem bezpieczeństwa, Dziadek wielozadaniowym nonkonformistą, a Wujek jak coś powie, to już powie.

Dziadek często opowiadał, że jak wojna się skończyła to wysłali go, jako najmłodszego, na wioskę w poszukiwaniu jedzenia. Znalazł kromkę zapleśniałego chleba i szybko pobiegł podzielić się nim z rodziną.

Najbardziej cenieni w domu goście to obraz Przenajświętszej Panienki i Ojciec Święty. Na takie okazje matka razem z babką polerują denaturatem i gazetami wszystkie szyby. Któregoś razu w oczekiwaniu na wizytę papieża, kobiety z wioski spotkały się, by wyszywać proporczyki. W końcu odłożyły naparstki, nici, szmatki i wypiły po jednym, za zdrowie Ojca Świętego! Opowiadały sobie później, czego już nie robią odkąd stary umarł… Komuż bowiem pięty szorować popiołem, śnić o spadaniu z drabiny, meszek spod nosa topionym karmelem usuwać?

Przynajmniej dwa razy dziennie przychodziła w odwiedki Mańkowa. To czereśni słodziutkich naniosła, to marchewki, bo za dużo ma. Trawy żubrówkowej narwała, zbieranymi od świtu grzybami chwaliła. Dziadek jej nie lubił. Jak tylko wychodziła mówił: ,,a poszła mnie stąd wścibska blać”.

Wiolka niczemu się nie dziwi. Żeby uniknąć kolejnej sytuacji, w której doktor Kwiecień pozwoliłby sobie wcisnąć do jej rąk penisa, pije sok z marchwi o posmaku rdzy i szarego mydła. Uratowała Gienka co usnął w śniegu, a Pan Kierownik z powiatu uratował ją, kiedy zsunęła się w zaspę i straciła przytomność. Nigdy nie dowiedziała się, kto przyniósł ją pod drzwi po tym, jak przygniotło ją drewniane rusztowanie i widziała całą wioskę z lotu ptaka.

To tam, przy studni widziałam kolano i łokieć całe na wierzchu. Biel szkieletu i karmin krwi. Nikt w wiosce nie miał wody utlenionej, więc ranę bratu przemywaliśmy bimbrem.

Z wysokości widać kolory ziemi, błękit bajora i żółć łanów pól. Z bliska zaś kury drepczące po gumnie, ślimaki na płotach i beztroską twarz Wiolki. Dziewczynka akceptuje wszystkie zdarzenia i ludzi, którzy je generują. W pełni oswojona z naturą i codziennością przypomina dzieciństwo czystej postaci, którą był niegdyś każdy z nas.

Ogród z huśtawką i drzewa owocowe. Chaszcze i pokrzywy raniące gołe, pełne słońca nogi. Zapach gotowanego mleka i kiepów ze stołu. Pieczone w ognisku ziemniaki parzące podniebienie. Oblewanie wodą, pierwszy podwędzony dziadkowi Albatros wypalony w krzakach. Okruszki bułki na wąsach, siano, niestabilna drabina prowadząca na strych. Uśmiech.











poniedziałek, 3 listopada 2014

piątek, 4 lipca 2014

Patti Smith - Obłokobujanie. ,,W ruchu jest szczęście"

Biegnę miesiącami zagłuszając melodie pasji – ku niższym celom, doczesnemu złu. Melancholia pędzi szybciej i dopada sidłając w smutek. Osaczona apatią usiadłam pod wierzbą i obłokobujając ręcznie spisałam rozpływające wyobraźnię wspomnienia.


Zaczęłam czytać idąc ulicą w jeden z pierwszych słonecznych dni tego roku. Uwielbiam czytać w ruchu – załamywać pędzącą wokół przestrzeń mentalną nieobecnością. Oddałam się marzeniom o byciu dobrą, wspomnieniu porozciąganych skarpetek i czarom wygranej zaklętym w przedmiotach.

Czciłam łąkę o rozkołysanej trawie, a kiedy potrzebowałam samotności zapadałam się w nią i gapiłam na niebo. Coś mnie ciągnęło do tej ciszy natury, którą pragnęłam opanować. ,,Bo w niej było słychać jak kiełkuje ziarno albo jak dusza składa się w kostkę niczym chusteczka do nosa.”

Byli tam też ci sami ludzie, których widywałam nocą. Obłokobujacze-wełnozbieracze. To z nimi błąkałam się wśród ostów i cierni, pragnąc ocalić jakąś ulotną myśl niczym kłaczek wełny ze zgrzebła wiatru.

W zachwycie spijanych słów pragnęłam zapleść każde zdanie w wianek i nosić je nad głową choć przez chwilę. Opleciona prostotą i szczerością obrazów tańczyłam w zachwycie odnalezionego szczęścia.

Trzeszczała i dudniła płyta Ghosts Alberta Aylera, na podłodze leżały kadzidełka, gałgany i pergaminowa reprodukcja Deklaracji niepodległości. Zalałam wrzątkiem kilka liści mięty i usiadłam w zmiennym świetle, by przepisać Ojcze nasz po aramejsku mając nadzieję, że dzięki temu doznam jakiegoś objawienia. Opadła kolejna płyta, a ja usiadłam na schodach i przy dźwiękach All men are brothers obserwowałam, jak ludzie wchodzą w mrok.

W chaosie wspomnień i sennych marzeń dostrzegałam hierarchię wartości Patti, z którą spędzałam ostatnio więcej czasu. Wrażliwość i wrażenie to piedestał jej twórczości, swoboda zaś i impuls prowadzą jej instynkt ku duchowemu spełnieniu.

Po gorącej kąpieli z szarą solą morską postanowiłam uszyć bratu kołdrę – taki kowbojski patchwork. Każdy kolejny kawałek tkaniny, który zszywałam ręcznie, powoli i niezbyt wprawnie, był pamiątką z naszego dzieciństwa. Gruba wełniana tkanina z naszych koszul, muślin siostry, flanela z Nepalu, bawełna, aksamity…

Każde słowo sprawiało, że stawała mi się coraz bliższa. Mieszkałam kiedyś w wysoko położonym mieszkaniu z wielkimi oknami. Codziennie przed snem gapiłam się w księżyc, który łudził uchwytnością. Pewnego dnia, jak co dzień podziwiając jego blask zapragnęłam zachować jakąś ważną dla mnie myśl. Kiedy sięgnęłam po notes, księżyc oplotły chmury i pokój ogarnęła ciemność, więc postanowiłam cierpliwie czekać, aż odsłonią go na nowo. Kilka miesięcy później:

,,Księżyc przesłoniła chmura. Czarny blask. Półślepa jak noworodek odszukałam po omacku swój notes i położyłam się, trzymając go w ręku; czekałam, aż księżyc znów wyjdzie i rzuci trochę światła.”

Ubrana jak pijany poeta, nie miałam ochoty patrzeć jeszcze raz, jak obojętnie morduje się nowoczesną poezję.

Pewnego dnia wszyscy umrzemy

Ale ci, którzy są w ruchu

Zostawiają ślady i wracają po nich

Nigdy nie umrą







środa, 21 maja 2014

sobota, 17 maja 2014

Milan Kundera - Księga śmiechu i zapomnienia.

Życie człowieka jest walką pamięci z zapomnieniem. Zapominamy to, co chcielibyśmy zatrzymać na zawsze tym samym zachowując w pamięci chwile, o których pragnęlibyśmy zapomnieć. Podobnie jest z historią, która jak ludzki los, pełna jest momentów wstydu i dumy, których nie znalibyśmy, gdyby nie odważni ludzie pióra.


Jest rok 1971. „Konstytucja gwarantuje co prawda wolność słowa, ale prawo karze za wszystko, co można uznać za działalność na szkodę państwa”. Mirek ukryje obciążające go materiały dopiero po tym, jak odwiedzi Zdenę - dawną miłość, po której zostało mu kilka wspomnień i plik wysłanych do niej listów. Podróż z ogonem szpiegów i bagażem minionych lat skłania do refleksji nad prawdą o historii, która choć milknie w ustach społeczeństwa, krzyczy ze świadomości jednostek. Bilans zysków i życiowych strat Mirka przekłada się na rachunek wystawiony komunistom i tłumionym nonkonformistom, a jego kwota to idylla przeobrażona w piekło.

Wspomnienie dzieciństwa przywołuje zdarzenia, które czule nosimy w dorosłej świadomości. Kiedy odległe wrażenie z przeszłości nakłada się na teraźniejszość, doznajemy déja vu emocji odmieniając perspektywę świata doczesnego. Karel doznaje tego uczucia obserwując Ewę, przyjaciółkę jego żony, z którą tworzą namiętny trójkąt. Znajomą smukłością ciała, gestem i śmiałością Ewa przywołuje Karelowi obraz Pani Nory, którą jako mały chłopiec widział nago w przebieralni. Reminiscencja ta wzbudza pożądanie, które odmienia skomplikowaną relację kochanków.  

Choć uśmiech to tylko grymas, możemy schować pod nim emocję, z której nie chcemy się tłumaczyć. Usprawiedliwia nas, wyzwala i pęta niechęcią sprawienia komuś przykrości. Pociesza pobłażliwością albo wyśmiewa szyderczym rechotem - rani, krzepi, buduje i niszczy. Tak, jak podobne poczucie humoru może scalić, odmienność rozumienia żartu stawia krawędź nad przepaścią udanej relacji.

W opowiadaniu ,,Aniołowie” Milan Kundera prowadzi esej o dwóch typach śmiechu. Posiłkując się abstrakcyjnym dramatem ,,Nosorożec” Eugene’a Ionesco i własną historią walki z aparatem państwowym. Dzieli śmiech na słodki trans ogromnej rozkoszy, w którym człowiek ,,nie wspomina ani nie planuje, lecz krzyczy do trwającej właśnie chwili świata i nie chce znać niczego poza nią” oraz na śmiech przepełniony bezsensem, pogardą i śmiesznością ludzkiego losu. Trudno jest odróżnić jeden od drugiego, bo granicę między porażką i zwycięstwem zrozumienia wyznacza intencja. To ona, ukrywana latami pod dywanem abstrakcji, zdeformowała się pod naporem mylnej interpretacji. I możemy śmiać się wesoło na różnorodność świata doczesnego, na wolność i dowolność jego sztuk. Jednak wyglądając poza zadowolenie i tępą radość, dojrzymy ogólną głuchotę i niezrozumienie, bo dziś w każdym człowieku budzi się pisarz. A ten jest wszystkim (jedynym wszechświatem dla siebie i wszystkich innych) lub niczym.

Milan Kundera każdym opowiadaniem tworzy własne uniwersum, dzieli się z czytelnikami intymną relacją powstawania szczegółów historii, które jak dźwięk spisany, by mogła powstać cisza, składają się na ogrom wrażenia literatury. Nierzadko w ,,Księdze” mówi ,,ja”, które wyliczyło sobie, że w każdej sekundzie ochrzczone zostają na świecie dwie, trzy wymyślone postaci. I choć to dla niego kłopotliwe, kiedy ma się znaleźć w zastępie Janów Chrzcicieli, to nie ma wątpliwości, że bohaterka należy tylko do niego i nadaje jej imię, jakiego nie nosiła żadna kobieta: Tamina.

Te niewymuszone zabiegi spoufalenia się mistrza z odbiorcami tworzą metafizyczną powłokę porozumienia, świat, który choć już obeznany dzięki poprzednim lekturom, nie przestaje fascynować. Właśnie ta wybitna umiejętność kreacji intymnej przestrzeni słowa, dzięki której wolno mu więcej, sprawia, że czytelnik nigdy nie zapomni pierwszych zachwytów podniecenia, olśnienia prawdy, refleksji nad zapomnieniem i śmiechu do łez, jakich z nim doświadczył.    





























































Fot. Natalia Sułkowska

czwartek, 8 maja 2014

Księga śmiechu i zapomnienia - Milan Kundera. Zapowiedź recenzji.

Życie człowieka jest walką pamięci z zapomnieniem. 

Zapominamy to, co chcielibyśmy zatrzymać na zawsze tym samym zachowując chwile, o których pragnęlibyśmy zapomnieć.


niedziela, 20 kwietnia 2014

.

Życzymy Wszystkim szczęścia przede wszystkim po świętach. 

 

 

Uśmiechnij się do tego zdjęcia!!! 

 



Fot. Natalia Sułkowska